Prawdziwa Mafia
  Spowiedź Gangstera
 

Najpierw bomba podsamochodem Miry, potem ktoś do mnie strzelał z czarnej terenówy…  Jak tak dalej pójdzie, to mnie odwalą…

To wszystko zaczęło się od momentu,kiedy w porcie na Żeraniu ktoś mnie zobaczył z Sikorą i poszedł chyr, że kapujępsom…

Na razie Szybki wziął mnie narozmowę. Siedzieliśmy w knajpie „U Kowala”, w Brwinowie. Szybki naciskał… Zeznałemmu, że to Sikora pracuje dla mnie, a nie ja dla niego…  Że go odwróciłem.

Podałem tekst, że Sikora potrzebujekasy na leczenie swojego synka chorego na jakąś rzadką chorobę i że będzie namsprzedawał policyjne informacje…

Co będzie dalej? - nie wiem. Terazpewny mogę być tylko Skalpela i Cygi…  Skalpel, to przyjaciel – jedyny w tym świecie.Cyga? Sam nie wiem… Chłopak jest w porządku, ale jeszcze nieopierzony…

Ostatnio odezwał się do mnie pewiengościu… Taki senatorek, co go ze Skalpelem jakiś czas temu przyhaczyliśmy nadrodze do Mławy… Miał jaguara, ale jechał jak baba, wlókł się środkiem drogi.Minąłem go moją „ślicznotką” i pokazałem kto tu rządzi…

No więc ten senatorekniespodziewanie się odezwał… I mówi, że ma dla nas zlecenie. Że jakiemuśJapońcowi, który jest jego znajomkiem, ktoś ukradł znaczki. Bardzo cenna rzecz.Seria z Zeppelinami. Japoniec da dużo kasy, jak znajdziemy mu te znaczki.Pomyślałem sobie, że to dobra robota dla Cygi. Bo ja to nie mam głowy do takichdrobiazgów... A chłopaka trzeba powoli wprowadzać w robotę. Za bardzo kumaty, toon jeszcze nie jest, ale z czasem się wyrobi…

Tak, Cyga… Też byłem kiedyś takim szczylem…Ile lat temu? Dwadzieścia? Może więcej… dużo więcej… Pamiętam było takie gorącelato, sierpień… Jeszcze teraz czuję ten zapach gorącego asfaltu, kurzu… Zapachprześcieradeł, które matka prała i wieszała na podwórzu… I smak krwi… Bo wtedypo raz pierwszy wziąłem udział w bójce…

Na skwerku za sklepem zbierały się starszechłopaki i jeden z nich, wielki spaślak ciągle się do mnie przyczepiał… Byłkilka lat starszy ode mnie, ale odsiedział już swoje w poprawczaku. Niepamiętam o co poszło… Ale w którymś momencie nie wytrzymałem tych jego zaczepeki mu oddałem…  

Wszyscy byli pewni, że ten spaślakmnie zmasakruje… Ale wytrzymałem. Jemu też się dostało. Tylko w domu matka sięrozpłakała jak mnie zobaczyła, podbite oko, podarte spodnie… - no… prawda jesttaka, że w tym czasie nie byłem dla niej pocieszeniem.
Później przechodziłem inne próby.Ale najważniejszy był pierwszy raz. Potem to się już tylko powtarza. Postawićsię, zawalczyć. Nigdy nie dać się złamać…



A teraz? Teraz dostała dożywocie za rozwalenie tych dwóch gości, którym miała sprzedać kradzione Lexusy. Od początku tłukłem jej do głowy: „Weź wyluzuj dziewczyno, to poroniony pomysł”. Ostrzegałem… Ale ona – nie… uparła się... Na okrągło powtarzała, że dobrze wszystko obmyśliła i że z tego będzie łatwa kasa… Skończyło się tak, jak się skończyło - dwa trupy i dożywocie…

Sam ledwo wyszedłem z tej całej afery. Gdyby nie układ z Sikorą, to byłbym uziemiony. Małgośka rozwaliła tych gości z broni, którą mi wcześniej podprowadziła…
Do końca życia będę jednak żałował, że jej jakoś wtedy nie powstrzymałem.
A jeszcze wcześniej ten gwałt… Coś we mnie pękło… Nie miałem odwagi jej bronić… Niewiele rzeczy w życiu żałuję. Ale tego żałuję…

A teraz jeszcze Mira pojechała do Sarneckiej do więzienia. Żona i kochanka… Co z tego, że czasami spałem z Sarnecką?! To nie była zdrada… To był tylko seks. Próbowałem Mirze to wytłumaczyć… Wiem, że kobiety tego nie potrafią zrozumieć. Ale tak było… Z Sarneckiej była fajna laska, może trochę za bardzo wyrywała się do przodu, ale była młoda, chciała się ze mną bzykać… Dlaczego nie? Jednak od samego początku mówiłem jej, że nic poważnego z tego nie będzie, nic…

Bo zawsze na noc wracałem do domu, do Miry. Do mojej Miry. Zawsze. Bo to ona jest największą i jedyną miłością mojego życia. Właściwie była obok mnie od zawsze… Pamiętam ją jak przez mgłę, taką chudzinkę z długimi, jasnymi warkoczami… Chodziliśmy do tej samej podstawówki… Kumplowałem się trochę z jej bratem… Potem ona poszła do liceum, a ja do budowlanki. A po budowlance od razu do woja. Dwa lata kiblowałem w jednostce w Żaganiu.

A potem… Zobaczyłem ją znowu… Była już prawdziwą kobietą! Bo osiemnastoletnia dziewczyna może być już kobietą. A facet? Nie! Facet nawet po dwudziestce jest jeszcze szczylem. I ja wtedy też byłem szczylem… Ale kiedy ją zobaczyłem, to jakby piorun we mnie walnął! Biła z niej jakaś pewność siebie, ale też ciepło i łagodność. Nieźle już wtedy kozakowałem, ale ona mnie po prostu onieśmielała. Długo nie byłem pewien, czy mnie w ogóle pamięta z dawnych czasów…

Jak ja za nią wtedy łaziłem! Najpierw tak, żeby nie widziała. Potem zebrałem się w sobie i uderzyłem od razu, na ostro. Z kwiatami i w gajerku. Czy mnie pamięta – spytałem - i czy pójdzie ze mną na wesele kumpla, bo szukam pary. Tylko tyle dałem radę wydusić, bo już potem mnie zablokowało… - pajaca zrobiłem z siebie pierwsza klasa… A ona się tylko uśmiechnęła i powiedziała, że tak. Że pamięta, że łobuz byłem i że w podstawówce zawsze się mnie trochę bała… I znów się uśmiechnęła…  

Mira. Moja Miruś… Prawie dwadzieścia lat wspólnego życia…Tak sobie teraz myślę, że wszystko, co we mnie jest dobrego – to zasługa Miry. A co złego – to, moja wina…  



Szybki, Mnich, Kowal i Skalpel zabrali swoje kobiety…  Moja Mira została w Polsce, u matki w Łodzi…  Jest na mnie wściekła po tej akcji z Sarnecką. Po cholerę ona jechała do tego więzienia!? Ale przejdzie jej… To kwestia czasu. Bo… ona wie, że ją kocham… Tylko boję się, że Kasi i Mirze coś się może stać… Ptasiek jest zdolny do wszystkiego…
 
Z oddalenia niektóre sprawy wyglądają inaczej, wyraźniej… Tak mi się zdaje. A może tylko mam za dużo wolnego i za dużo myśli przychodzi do głowy? Wiele z nich chciałbym odegnać. Ale się nie da…

Wczoraj wieczorem chłopaki rozkręcili ostrą imprezę w greckiej tawernie i jakieś zorby odstawiali...  Ja już miałem dość tego wszystkiego… Poszedłem nad morze, rozebrałem się i wszedłem do wody… I spokój mnie jakiś taki ogarnął… Słona woda unosiła mnie na powierzchni, nawet nie musiałem ruszać rękami. Było zajebiście… Na niebie pierwsze gwiazdy… Słyszałem tylko grecką muzykę, pijackie krzyki Mnicha i Kowala… I pomyślałem wtedy, że już nie jestem z nimi… Może nawet nigdy nie byłem… I oni chyba to czują…

Sikora wyciągnął mi, że zakapowałem Kowala i Mnicha. Ale kiedy to było? Gówniarzem byłem. Wszyscy byliśmy gówniarzami… W trójkę obrabialiśmy taki sklepik w Pruszkowie. To znaczy Mnich i Kowal obrabiali… A ja byłem na czujce… Potem złapał mnie dzielnicowy i zastraszył. No i sypnąłem ich… A oni odsiedzieli swoje, nie dużo, ale odsiedzieli… To się za mną ciągnie do dziś… Tak - spieprzyłem to. Ale potem byłem już lojalny, czasami za lojalny… Sikora mi to uzmysłowił… Fakt - ten pies ma mnie w garści. Ale może ten układ z nim okaże się moim ratunkiem…

Czasami zastanawiam się nad Sikorą. Niewiele go znam, ale facet, jak na psa, wydaje się sensowny… Nawet nie mam do niego żalu, że mnie docisnął. Po prostu gość wykonuje swoją robotę. Pewien rodzaj szacunku… Właściwie przy sprawie Sarneckiej uratował mi dupę… Niedawno powiedział, że jego dzieciak choruje na jakąś nieuleczalną chorobę, nie pamiętam nazwy… Ja bym chyba ześwirował, gdyby okazało się, że moja Kasia jest nieuleczalnie chora… A facet się nie załamał. Robi swoje… Robi za psa, bo taki ma zawód…  

A ja? Robię za bandytę, bo urodziłem się na Żbikowie? Może tak, a może nie… Może nie musiałem w to wszystko wchodzić. A jak już wszedłem, to mogłem w którymś momencie zastopować… Tylko kiedy? I co bym z tego miał, gdybym zastopował? Normalna robota dla murarza, tysiąc pięćset złotych?!… - jakby dobrze poszło, to może klitka w bloku i używane auto, jak Sikora. Żarty jakieś…

Kiedy w to wszystko wszedłem? Wcześnie… Ojciec umarł tego lata, kiedy po raz pierwszy brałem udział w bitce. Stary nie był za dobry ani dla mnie ani dla matki… Po każdej wypłacie dawał mi pięć złotych z rybakiem, matce wydzielał połowę kasy, a drugą połowę przepijał jeszcze tego samego dnia…
Robił za kucharza. Ale nie w jakimś hotelu, tylko w zwykłej stołówce zakładowej… Często matce się dostawało, kiedy wracał po pijaku… Ja wtedy uciekałem… Nie był dla nas dobry, ale zawsze rano robił mi kanapki do szkoły. Chleb z serem i kiełbasą – porządnie opakowany w papier śniadaniowy.
Znaleźli go w jakimś rowie… Udusił się wymiocinami… Matka nie płakała… Ja też nie. Stać nas było tylko na zwykłą trumnę, bez karawanu… Na wieniec nie starczyło… Poszedłem tamtego dnia w miasto i pierwszy raz w życiu obrobiłem paru kolesi - tak na wariata, na ulicy, nie kryłem się nawet za bardzo…
Za tę kasę kupiłem staremu wieniec, największy jaki mieli w zakładzie pogrzebowym. Należało mu się. Za te kanapki…
 



Od kilku tygodni siedzę w ekspresie, który zapieprza pełną parą na czołowe zderzenie… Nie da się go zatrzymać, nie da się też już wyskoczyć z tego pociągu…

Czekałem aż nadejdzie ta katastrofa… Kiedy strzelali do mnie z czarnej terenówy – myślałem, że to już to…
Dopadło mnie, że to jest punkt bez powrotu…
I nawet poczułem ulgę...
Uspokoiłem się...
Ale to nie był koniec.
To był dopiero początek…

Parę dni temu trzech Ruskich zwaliło mi się do garażu. Szybki ściągnął ich do odwalenia Ptaśka i kazał przechować aż zrobią swoje. Nie mogłem odmówić. Ale nienawidzę obcych w domu…
Dobrze, że Kasi i Miry nie było…

Potem okazało się, że, to jakieś półmózgi. Zanim ustawili akcję na Ptaśka, to po pijaku odstrzelili ochroniarzy w dyskotece na Górczewskiej… Ruscy zawsze łatwo wyciągają broń… Bo jak masz broń w ręku, to jesteś królem świata i nikt ci nie podskoczy. To zajebista adrenalina! Czujesz szum w uszach, unosisz się metr nad ziemią, odlatujesz… To jak narkotyk… Ale nie możesz dać się temu ponieść… Tak naprawdę, jak pociągniesz za spust, to już jesteś uwalony. Bo prawie zawsze są ślady, jakiś świadek, jakiś trop…

Zawsze kiedy wyciągałem klamkę, to wiedziałem, że nie mogę strzelić. Bo od strzału ważniejszy jest strach twojej ofiary. Jak wzbudzasz strach, to masz władzę… Tak to wyglądało… do teraz… Bo teraz osiągnąłem ten punkt bez powrotu.
Odwaliłem faceta… pierwszy raz w życiu.
Całkiem niespodziewanie.
Szedłem na spotkanie z Sikorą na Pola Mokotowskie… Byłem trochę spóźniony… Podchodziłem do niego, miałem jeszcze kilkanaście kroków… i zobaczyłem, że ktoś do niego mierzy. Pociągnęłem za spust... Strzeliłem gościowi w plecy. Sikora był kompletnie zaskoczony... chyba się pies po mnie tego nie spodziewał.





                                                  Skalpel nie żyje...
Czuję się jakby coś we mnie umarło…To był mój przyjaciel - jedyny, prawdziwy…  Parę dni temu pojechał na Mazury, do swoich starych. Dostał na ulicy, przed sklepem w Szczytnie…
Dorwę tego, co strzelał i tego, co kazał strzelać! Może to Ptasiek, a może ktoś inny… obojętne. I tak go dorwę…

Włodek był ze mną od początku… Wiele akcji robiliśmy razem, ale jak z nim działałem, to nie było we mnie strachu. On mnie ratował i ja go ratowałem z ciężkich sytuacji… Pełne wsparcie - jak między braćmi…
On zawsze był trochę wariat…
Pamiętam fajną przygodę – mogliśmy mieć wtedy z dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat…
Siedziałem w Wigilię rano u matki na Żbikowie… Całe miasto było zasypane śniegiem, bo wtedy jakaś zima stulecia się porobiła...
A tu wpada Skalpel. Od razu do mojej matki: „Całuję rączki pani Heniu” i targa mnie do okna… - Zobacz… - mówi. – Niezła sztuka, co? - patrzę, a na podwórku, na białym śniegu czerwony Volkswagen Jetta. Skubany zwinął komuś brykę i wyciągał mnie na objazd. Ja mu mówię, że zdurniał chyba… Święta, w domu trzeba siedzieć. A on, że wyskoczymy do Sopotu, zobaczymy czy molo zamarzło…  Jak to moja matka usłyszała, to zaczęła Władka opieprzać, że zamiast mnie wyciągać z domu w Święta, to sam powinien do rodziców jechać…
Władek zaczął z nią gadać… i w parę minut ją urobił. Czaruś był z niego niesamowity… Obiecał, że wrócimy jeszcze przed Wigilią i choinkę po drodze przywieziemy od jego wuja leśniczego…    
No wiec pojechaliśmy… Było ślisko jak cholera… A do tego jak tylko wyjechaliśmy poza Warszawę, to ta jego bryka zaczęła się sypać. Ledwo ciągnęliśmy… Gdzieś przy zjeździe na Grudziądz Jetta padła zupełnie… To był kompletny rzęch. Teraz to mi się chce śmiać z tego, ale wtedy to nie było nam wesoło… Ciemno i zimno… I za bardzo nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie jesteśmy… Zostawiliśmy auto na poboczu i na piechotę doszliśmy do jakichś domów… Oczywiście nigdzie nie było warsztatu samochodowego. Jakiś facet pokierował nas do takiego zajazdu… Zajazd okazał się zamknięty. Ale Skalpel przegadał właścicielkę, że zimno, że chcemy się ogrzać, zadzwonić po jakieś holowanie…
Jak weszliśmy do środka, to się okazało, że to nie żaden zajazd tylko… taki przydrożny burdelik… Była tam właścicielka i cztery całkiem fajne panienki. Oczywiście interes był zamknięty i panienki nie pracowały, bo Wigilia, ale od razu zaopiekowały się nami… Zresztą nawet nie mieliśmy za bardzo kasy, żeby zapłacić… - więc nie było mowy o jakimkolwiek bzykanku… No ale Skalpel zaczął szybko czarować całe towarzystwo, a ja przy nim też się rozkręciłem – dziewczyny były wniebowzięte… Nie chciały nas wypuścić od siebie, zresztą specjalnie nawet nie nalegaliśmy… Zorganizowały kolację i winko… Była nawet choinka… Czuliśmy się przy nich jak dwaj królowie…
Skalpel, pamiętasz tamtą naszą Wigilię


Ciężko pogodzić się ze śmiercią Skalpela… Był mi jak brat… oprócz rodziny, najbliższa mi osoba… Dopiero Szybki przyjechał i kopnął mnie w dupę… Uświadomił mi jedną prostą sprawę – po pijaku byłem łatwym celem do odwalenia dla byle ciecia… a co dopiero, gdyby Ptasiek wysłał na mnie swoich ludzi… Zamiast chlać powinienem pilnować Miry i Kasi. Święta prawda…
 
Potem okazało się, że ten cały Ozga nasmarował w gazecie, że to ja zabiłem Skalpela! Co za pismak!!! Myślałem, że mnie szlag trafi jak to przeczytałem! Nędzna glizda! Miałem ochotę spuścić mu od razu łomot… Tyle, że on sam tego na pewno nie wymyślił…  Ktoś musiał mu to podsunąć… Sikora radził mi żebym to zostawił, żebym nie zaprzeczał, bo zrobi się z tego większy dym… a mnie i tak nikt nie uwierzy.

Udało mi się wyciągnąć Cygę z więzienia. Sikora dał mi namiary na psa, któremu Cyga dał w mordę. Przekonałem go, żeby nie wnosił oskarżenia…
Cyga to dobry chłopak. Brakuje mu obycia i parę spraw zawalił, ale tak sobie myślę, że ostatnio za ostro go traktowałem. Mira powiedziała kiedyś, że Cyga jest we mnie wpatrzony jak w obrazek… Może to i prawda…

Pamiętam go jako dzieciaka, który latał po Żbikowie. Obsmarkany i w krótkich podartych majtkach. Jeszcze w podstawówce zaczął się zadawać z takimi małymi doliniarzami, co to w Warszawie obrabiają ludzi w tramwajach… Parę razy go złapali, ale nic sobie z tego nie robił, dalej cwaniakował… Matka nie dawała sobie z nim rady. Wyglądało na to, że Cyga w poprawczaku wyląduje. A wiadomo, że poprawczak dla takiego gówniarza, to najgorsze co może być…

Kiedyś jego matka przyszła do mojej, bo się dobrze znały, i z płaczem poprosiła żebym się nim zajął, żebym chłopakiem potrząsnął…   
Się spietrał jak go dorwałem w takiej małej knajpce w Briwnowie…  Z początku myślał, że wlazł w jakieś moje interesy i zaraz spuszczę mu łomot… Najpierw trochę go opieprzyłem, a potem zaproponowałem żeby został moim ochroniarzem…  Musiałem mocno trzymać twarz, żeby nie wybuchnąć śmiechem, jak mu to mówiłem… Bo co, jak co, ale takie chuchro jak Cyga to ostatni koleś, który nadawałby się na mojego ochroniarza… Ale pomyślałem, że przytrzymam go przy sobie przez parę miesięcy, chłopak się uspokoi, ustawię go do pionu i pójdzie swoją droga… Minęło jednak trochę czasu, a on został. Polubiłem gówniarza.

Teraz tylko widzę, że powinienem chłopaka bardziej pilnować, żeby nie zrobił czegoś głupiego… Albo żeby nie stał się takim psychopatą jak Kowal, czy Mnich.



Politycy to złodzieje, a największy z nich, to ten senatorek Pokrzywa-Lewiński…

Sikora podrzucił mi informację, że senatorek chce wyeksportować za granicę jakieś bezużyteczne programy komputerowe i wyłudzić parę milionów euro, za zwrot VAT-u. Szykuje duży przewał. Oczywiście wszystko w białych rękawiczkach. Wystarczy wciągnąć kilku urzędasów, znać jakieś luki prawne, posmarować gdzie trzeba i wszystko ma się podane, jak na tacy… Ale, jak w każdym interesie na  wielką skalę - żeby dużo wyjąć, trzeba dużo włożyć…  Sikora chce żebyśmy pożyczyli senatorkowi trochę kasy…
Jak patrzę na takiego Pokrzywę-Lewińskiego, to sobie myślę, że przy takich politykach, to my z Prószkowa jesteśmy małe pikusie… To ściąganie haraczy od właścicieli knajp, czy agencji towarzyskich, to jest żenująca amatorka, przy takich przekrętach jak ten z VAT-em. Poza tym my robimy przewały na własny rachunek, a tacy kolesie jak Pokrzywa-Lewiński dymają cały naród… I do tego jeszcze czują się bezkarni. Immunitet chroni ich od wszystkiego. Sfałszuje taki jeden, podpisy na listach wyborczych… No i co z tego!? Rozwali kogoś jadąc samochodem po pijaku?! „Nic mi panowie nie zrobicie, bo jestem posłem!!!”. A jakie bryki… Jaguary, beemwice, bentleje… A z czego to wszystko? Z pensji posła? Żarty jakieś…
Żyć nie umierać… Jak tak dalej pójdzie, to sam będę kandydował w następnych wyborach… „Jan Blachowski, senator Er Pe”…   




Śnił mi się Skalpel… Siedzieliśmy w ogrodzie jego starych na Mazurach. Najpierw było spokojnie, cicho, wiosna, ptaszki śpiewały… Leżeliśmy ze Skalpelem na pomoście. Potem nagle zerwał się mocny wiatr, konary drzew zaczęły się wyginać, a na jeziorze wzburzyły się mętne fale… Ledwo słyszałem Skalpela w tym szumie… Ostrzegał mnie. – Blacha, uważaj, pilnuj się! Teraz wszystko może się zdarzyć…
I obudził mnie telefon. Nikt się nie odezwał po drugiej stronie, a chwilę potem zaczęli strzelać… To były najdłuższe sekundy mojego życia… Kilka serii w okno naszej sypialni, totalna rozpierducha…
Na szczęście Mirze i Kasi nic się nie stało… Zapakowałem je do samochodu i Cyga odwiózł je do Łodzi.
Tak, teraz wszystko może się zdarzyć…
Pomyślałem chwilę… Skalpel odwalony, Cyga to młody szczyl… Sikora… Sikora, to jedyny facet, do którego mam jeszcze cień zaufania. Dałem mu całą moją kasę. Gdyby coś mi się stało, to ma ją przekazać Mirze…
Jedyny facet, któremu mogę zaufać, to pies… Co się ze mną porobiło? Jeszcze rok temu, tylko siłą mógłby mnie ktoś zmusić do kontaktu z psem… A teraz? Teraz powierzyłem policjantowi przyszłość mojej rodziny… A gdzie moi kumple? Szybki, Kowal, Mnich, Rysiek… Prawie wszystkich znam od czasów, kiedy byliśmy gówniarzami… Wspólne interesy, wyjazdy… wspólne tajemnice… A teraz? Teraz oni na mnie polują i chcą mnie odwalić za wszelką cenę. Nie mają żadnych zasad. Są gotowi zabić nawet Kasię i Mirę, byle mnie dopaść.
Teraz widzę, że człowiek zawsze idzie przez życie sam. Myślisz, że masz kumpli, przyjaciół… Zapomnij o tym. Sprzedadzą cię przy byle okazji…
W chwilach ostatecznych liczy się tylko rodzina…



A łudziłem się, że on jest inny, uczciwszy… To dla mnie nauczka, żeby nigdy nikomu nie ufać… Lojalność jest dla frajerów…
Mira powiedziała mi, że ktoś celowo uszkodził jej auto… Mogła zginać razem z Kasią… Mnich i Kowal wiedzą, że rodzina to mój najczulszy punkt… Na sto procent, to ich sprawa. Chcą mnie zniszczyć… Ale to ja, zniszczę ich…
Zawarłem układ z prokuratorem, że będę koronnym. Nie miałem wyjścia… Teraz wyjdą na wierzch wszystkie ciemne sprawy Mnicha, Szybkiego, Kowala i reszty… Zabójstwa, wymuszenia, przekręty… Powiem o wszystkim…
Od kilku dni siedzę sam w celi… Miałem już kilka długich rozmów z prokuratorem, ale i tak zostaje mi dużo czasu na myślenie… Co teraz czuję?
Strach… Coś może się stać Mirze i Kasi.
Samotność… Przypominam sobie wiele chwil ze Skalpelem…
Nienawiść… Mnich i Kowal to zło wcielone. Nie ma dla nich miejsca na ziemi!
Najgorsze są poranki… Budzę się bardzo wcześnie, o świcie… Słyszę pisk pustułek, takich drapieżnych, niedużych ptaków podobnych do sów… Pewnie założyły sobie gniazdo gdzieś na murach więzienia. Kiedyś Skalpel pokazywał mi te ptaszki na Mazurach…
Zastanawiam się jak z tego wszystkiego wyjdę… Obiecują mi dom na jakimś zadupiu, ochronę i środki na utrzymanie… Czy ja się w tym odnajdę? To będzie kompletnie inne życie. Dla mnie, dla Miry i Kasi… Oby tylko do tego doszło…





Mam wrażenie jakbym wydobył się z głębokiej studni… Ale niewiele brakowało żebym został w niej na zawsze… 

Złożyłem kompletne zeznania - cały Pruszków i Ptaśka posadzili dzięki mnie…  Jedynie Cygę oszczędziłem, bo to mój człowiek, a poza tym gdzie tam jemu do takich bandziorów jak Mnich czy Kowal…

Mam nadzieję, że Cyga nie pogubi się, nie pójdzie w bandytyzm… Ten chłopak powinien wziąć się za coś legalnego… 
Poza tym teraz jestem koronnym i przysługuje mi ochrona… Ale różne rzeczy mogą się zdarzyć… Zawsze to lepiej mieć przynajmniej jednego zaufanego człowiek, takiego jak Cyga – a on jest mi coś winien… 

U mnie wszystko się rozwaliło…Teraz czas na budowanie. Mamy z Mirą mały domek, zmieniliśmy nazwisko… Przysługuje nam ochrona… Ale w zamian za to nie możemy kontaktować się z naszymi bliskimi, z rodzinami – żeby nikt z ludzi od Pruszkowskich mnie nie dopadł… Absolutne odcięcie od dawnego życia…
Więcej już nikt nie usłyszy o Janie Blachowskim…
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 1 odwiedzający (1 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja