Prawdziwa Mafia
  Piotr Pytalowski
 
  Piotr Pytlakowski

Słynny Dziad w strzelaninach udziału nie brał, a przynajmniej nigdy nie postawiono mu takiego zarzutu. Policja podejrzewała co prawda, że maczał palce w zagadkowym potrójnym morderstwie w pewnym gołębniku w podwarszawskim Rembertowie, ale to były jedynie wątłe poszlaki.

Zastrzelono tam 14 kwietnia 1995 r. dwóch hodowców gołębi, Wiesława Sz. i Bogdana C., oraz mężczyznę pracującego jako stróż w gołębniku. Sz. był związany z gangiem Dziada, C. jego sąsiadem. Ponoć zginął przypadkowo, bo usłyszał strzały i przybiegł ze swojego gołębnika, gdzie akurat się znajdował. Prawdopodobnie rozpoznał sprawców, dlatego go zastrzelili. Co ciekawe, w tym czasie poszukiwano go listem gończym. Dziwne to były poszukiwania, skoro C. wcale się nie ukrywał.

Jedna z wersji śledztwa całkiem poważnie brała pod uwagę gołębie jako motyw zbrodni - rozważano, czy doszło do krwawych rozliczeń między hodowcami. Było powszechnie wiadome, że Dziad na punkcie tych ptaków ma kompletnego bzika i byłby zdolny do wszystkiego, gdyby ktoś ukradł mu cenny okaz albo sam miałby ochotę na wyszwańca czy blajwindra z cudzej hodowli. Dodatkowego smaczku dodawał całej sprawie fakt, że to Dziad osobiście znalazł ofiary i wezwał policję.

Rozpatrywano też dwa inne powody, dla których Dziad mógłby stać za morderstwem. Po pierwsze, matka jednego z zastrzelonych miała panieńskie nazwisko dokładnie takie, jak uważany za lidera gangu wołomińskiego Zygmunt R., ps. Bolo. W tym czasie grupie wołomińskiej przytrafiały się liczne wpadki, ktoś przekazywał informacje konkurencyjnemu Pruszkowowi. Szukano kreta. Policjanci jako jedną z roboczych wersji przyjęli więc, że zastrzelony w gołębniku współpracował z Pruszkowem i dlatego zginął. Mógł być też inny powód - właściciel gołębnika Wiesław Sz. miał z Dziadem nieuregulowane sprawy finansowe. Żadna z wersji nie została jednak potwierdzona, sprawców zbrodni nie wykryto.

Morderstwo w rembertowskim gołębniku zdarzyło się w gorącym czasie. Wybuchy bomb, strzelaniny - w Warszawie panowała atmosfera wojenna. Policja w komunikatach dla prasy sugerowała, że wymiana ognia toczy się między Pruszkowem a Wołominem. Ale prawda był inna.

Porwanie Darka K.

Był rok 1994 - do redakcji "Życia Warszawy" przyjechali osobiście Dziad i Czesław K. ps. Ceber. Obaj na sportowo: w dresach i adidasach i raczej w kiepskich humorach. Dziad protestował przeciwko określaniu go jako szefa mafii wołomińskiej. - Ja jedynie chronię moich sąsiadów z Ząbek przeciwko pruszkowiakom ściągającym haracze - oznajmił niżej podpisanemu, wówczas dziennikarzowi "ŻW". Ceber wszystkiemu przytakiwał i w ogóle wydawał się człowiekiem bezgranicznie Dziadowi oddanym.

Po około dwóch miesiącach ten sam Czesław K. ps. Ceber zaprosił kilku dziennikarzy na nadzwyczajną konferencję prasową. Odbywała się w należącym do Dziada kantorze wymiany walut w Ząbkach. Zrozpaczeni państwo K. - Czesław i Czesława - poinformowali, że porwano ich niespełna 22-letniego syna Darka. Podejrzewali, że stoi za tym Pruszków i osobiście Pershing.

 

Ale, dzisiaj to już wiadomo, porwania dokonali ludzie Mariana K. ps. Klepak (nazywano go też Mańkiem). Wywieźli Darka do domu letniskowego w Załubicach Nowych koło Radzymina, własności Klepaka. Stamtąd telefonowali do Cebera negocjując okup. Żądali 300 tys. dol., potem opuścili o połowę, a zadowolili się w końcu niecałymi 100 tys., bo Ceber więcej nie miał. Próbował nawet pożyczyć od Dziada, ale ten odmówił, co być może uzmysłowiło Ceberowi, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

 

Klepak był bardzo ważną postacią w hierarchii wołomińskiej (pochodził zresztą z samego Wołomina). W tamtym czasie zajmował się m.in. przemytem spirytusu i nielegalnymi rozlewniami, ale także ściąganiem haraczy i porywaniem ludzi dla okupu. Z Ceberem żył w przyjaźni do czasu, kiedy Pruszków zagrabił dwa tiry alkoholu należące do Klepaka i innego wołomińskiego lidera Ludwika A. ps. Lutek. Okazało się wtedy, że Ceber maczał w tym palce, bo był związany wspólnymi interesami z Pruszkowem. Klepak z Lutkiem domagali się zwrotu tirów, a Ceber gardłował, żeby nie oddawać. Takiej zniewagi - tym bardziej że chodziło o grubą kasę - Klepak nie mógł darować. Postanowił odrobić straty porywając syna Cebra.

Chłopak przeżył straszne chwile, grożono mu śmiercią. Policja, która podsłuchiwała telefon jego ojca, zarejestrowała dramatyczną rozmowę Cebra z synem. Darek błagał, aby ojciec wpłacił pieniądze, bo oni go zabiją. Kim byli owi "oni", Czesław K. dowiedział się już po uwolnieniu chłopaka.

Prawdopodobnie próbował szantażować Klepaka, groził, że cały Wołomin dowie się, kto porwał Darka. Próbowano go uciszyć. Najpierw wysłano delikatny, jak na gangsterskie obyczaje, sygnał. W lutym 1995 r. w Ładzie zaparkowanej obok auta Cebera wybuchła zdalnie odpalona bomba. Nikomu nic się nie stało. Ceber chyba nie zrozumiał ostrzeżenia, bo dalej domagał się zwrotu okupu, jaki zapłacił za syna. 13 marca w willi Cebra w podwarszawskich Markach (przejął ją od swojego dłużnika) wybuchła kolejna bomba. Czesław K. zginął na miejscu. Śmierć poniósł także jego gość, słynny przestępca z czasów PRL (w 1979 r. przy Domach Centrum w Warszawie zastrzelił milicjanta) Jerzy Maliszewski.

Droga do baru Gama

Marian K. ps. Klepak (rocznik 1947, z zawodu tokarz, ojciec trojga dzieci) był współwłaścicielem kantoru i lombardu. Uważano go za bezwzględnego bandytę. W sierpniu 1994 r. ludzie Klepaka zastraszali restauratorów z warszawskiej Starówki, domagając się haraczy za tzw. ochronę. Wybuchł skandal, bo właściciele staromiejskich lokali, aby wymusić na policji działania, ogłosili strajk i zamknęli swoje knajpy. Był środek sezonu, przez Starówkę wędrowało wielu zagranicznych turystów dopytujących się o przyczyny całego zamieszania. Władze miasta zmobilizowały więc policję i bandziorom dano odpór. Klepak wyszedł z tej awantury bez szwanku.

 

W styczniu 1995 r. zatrzymano go aż w Szczecinie, wraz z Januszem K. ps. Malarz. Zarzucano im wymuszenia rozbójnicze, ale szybko wyszli na wolność. Klepaka ponownie aresztowano w czerwcu 1995 r. Tym razem zarzuty brzmiały poważnie i były udokumentowane: trzy porwania dla okupu. Jedno dotyczyło Darka K., syna Cebra, drugie Tadeusza K., a trzecie Andrzeja S. - wszystkich przetrzymywał w swojej daczy we wsi Załubice. Akt oskarżenia trafił do sądu, ale sprawa się przeciągała, w międzyczasie zmarło dwóch ławników, proces kilkakrotnie zaczynano od nowa. Jakimś sposobem Klepaka zwolniono z aresztu, miał odpowiadać z wolnej stopy.

 

Wyrok w tej sprawie jednak nie zapadł i już nigdy nie zapadnie. Wspólnik Klepaka i Ludwika A., Janusz K. ps. Malarz został zastrzelony 11 grudnia 1997 r. przed swoim domem w Międzylesiu. Sam Marian K. ps. Klepak poległ 31 marca 1999 r. w barze Gama (dawniej znanym pod nazwą Dorotka) na Woli. Wraz z nim śmierć ponieśli Lutek, Oskar, Kurczak i Łysy. Do dzisiaj nie schwytano sprawców tej masowej egzekucji. Podejrzewano, że za zbrodnią może stać mafia rosyjska, z którą Lutek wszedł w konflikt, a Klepak i pozostali zginęli, bo pechowo znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze i z niewłaściwym człowiekiem. Według drugiej wersji (bardziej prawdopodobnej) celem zamachu był Klepak, a pecha miał Lutek. Na Klepaka polował były żołnierz z jego grupy Karol S. Chciał odstrzelić swojego do niedawna szefa, bo dobrze wiedział, że Klepak zamierza zlikwidować jego. Sprawy między nimi doszły bowiem do punktu, w którym porozumienie już nie jest możliwe.

Karol S. osaczał Klepaka, strzelając do jego ludzi. Na jego konto wpisano w styczniu 1999 r. zabicie w Aninie niejakiego Baniaka. To była pomyłka, bo Karol S. zasadzał się na Piotra W. ps. Kajtek. Szybko błąd sprostował, bo już w marcu tego samego roku pod restauracją T.G. I Friday's w samym centrum Warszawy Karol ze swoimi bandytami zastrzelili Kajtka. Śmiertelnie zranili też przypadkowego przechodnia, pracownika Teatru Wielkiego. Masowego mordu w Gamie dokonano kilkanaście dni później. Karol S. został już osądzony prawomocnym wyrokiem. Za trzy zabójstwa (Gamy mu nie udowodniono) skazano go na dożywocie z możliwością ubiegania się o warunkowe zwolnienie najwcześniej po 30 latach.

Miłośnicy gołębi

Zastrzelony w barze Gama razem z Klepakiem Ludwik A. ps. Lutek oficjalnie był właścicielem pralni na warszawskim Żoliborzu. Prawdziwe interesy robił jednak na handlu przemyconym spirytusem. Uważano go za człowieka numer 2 w strukturze wołomińskiej, zaraz po Dziadzie. W rzeczywistości Lutek nie był powiązany z jedną grupą. Miał opinię zdolnego biznesmena, potrafił inwestować i pomnażać pieniądze, dlatego cieszył się wysokimi notowaniami w gangu pruszkowskim, ale interesy robił też z gangami z innych rejonów Polski. Współpracował m.in. ze słynnym Carringtonem, nazywanym królem spirytusu ze Zgorzelca. Carrington przemycał alkohol z Francji i Włoch właśnie dla Lutka. Ten odbierał transporty już na terenie Polski i wiózł spirytus do swoich rozlewni.

 

Ludwik A. był w bliskiej przyjaźni ze Zbigniewem B. ps. Orzech, szefem przestępczej grupy w Poznaniu. Orzech miał to samo hobby co Dziad, hodował gołębie. Dobrze go znano w środowiskach sportowych - miał bowiem własną stajnię bokserów zawodowych: czterech Polaków i dwóch Ukraińców. Jego firma Banc-Boks Promotion handlowała z polskimi stacjami telewizyjnymi prawami do transmisji walk bokserskich. To właśnie Orzech sprzedał prawa do dwóch walk Gołoty - w Chinach i Las Vegas.

 

21 lipca 1997 r. zastrzelono w Poznaniu Rosjanina Andrieja Issajewa i jego ochroniarza Roberta S. Issajew z powodu licznych tatuaży na ciele nosił pseudonim Malowany, był członkiem moskiewskiej mafii. O zlecenie zabójstwa podejrzewano Orzecha. Znał Rosjanina, robili wspólne interesy, ale doszło między nimi do poważnych nieporozumień. Malowany przestrzelił kolano jednemu z ludzi Orzecha. Ten rzecz jasna umywał od całej sprawy ręce. - To ja zaprosiłem Issajewa do Poznania - przyznawał kilka lat temu w rozmowie z reporterem "Polityki".

- Mamy takie samo hobby, on też hoduje gołębie. Ale to nie ja go zabiłem.

Według prokuratury Zbigniew B. ps. Orzech ściągnął do Poznania swoich wołomińskich przyjaciół Ludwika A. ps. Lutek i jego ludzi. To oni mieli zastrzelić Malowanego. Lutka i jego kilku chłopaków (m.in. Jacka K. i Cezarego L.) aresztowano, ale przedstawili niezbite alibi i szybko ich wypuszczono. Cezary (zwany Czarkiem-Oczko) podobno dał się złamać - zgodził się zeznawać przeciwko pozostałym jako świadek incognito. Niebawem został zastrzelony. Podobnie jak inny potencjalny świadek w tej sprawie Andrzej G. ps. Junior, którego kule dopadły w 1998 r. w przejściu podziemnym pod warszawskim hotelem Marriott. Lutek, jak wiemy, zginął w Gamie. Zbigniew B. ps. Orzech w lutym 2004 r. za kierowanie grupą przestępczą i sprawę zabójstwa Malowanego został skazany na 12 lat więzienia.

Magazynek w Kikira

W organizacji przestępczej zwanej Wołominem działały liczne grupy, które czasem ze sobą współpracowały, a czasem do siebie strzelały. Do najgroźniejszych należał gang Kikira, który wszedł w konflikt z samym Dziadem, ale to był błąd. Kikira na krótko aresztowano, szybko jednak znalazł się z powrotem na wolności. Kiedy jechał samochodem, z drugiego auta padły strzały. Rannego Kikira umieszczono w szpitalu wojskowym na ul. Szaserów. Czekał na operację, ale nie zdążono jej przeprowadzić, bo którejś nocy do jego sali wszedł jakiś mężczyzna z bronią i władował w Kikira cały magazynek. Strzały były śmiertelne.

 

Podejrzewa się, że tym skrytobójcą był Jerzy B. ps. Mutant, kiedyś człowiek Kikira, potem szef własnego gangu, który m.in. dokonał napadu na policjantów w Parolach pod Nadarzynem. Mutanta niedawno aresztowano, stanie przed sądem.

 

Schedę po Marianie K. ps. Klepak przejął na krótko jego syn Jacek K., także zwany Klepakiem. Ostro wszedł w rynek narkotykowy. Może za ostro, bo konkurencja poczuła się zagrożona. 17 sierpnia 2002 r. Jacek K. został zastrzelony w Mikołajkach. Śmierć poniósł także policjant, który próbował gonić zamachowców. Sprawcy do dzisiaj nie zostali schwytani.

Mimo tylu ofiar, aresztowań i wyroków Wołomin nadal istnieje. Wciąż aktywnie działają m.in. Kunta (swego czasu właściciel agencji ochroniarskiej, która oferowała swoje "usługi" kupcom na warszawskiej Starówce), który bywa na wspólnych imprezach z wołomińskimi policjantami, Jaszczurek czy Nerwowy. W Niemczech przebywa niejaki Miras. Dzisiejszy Wołomin produkuje narkotyki i handluje nimi, nadal napada na tiry i próbuje sztuczek z tzw. ochroną za haracze.

Za tydzień przypomnimy historię gangu, który skutecznie rozbito - grupy Zbigniewa M. ps. Carrington. Próbowaliśmy dotrzeć do szefa gangu, który przebywa na wolności. Czy to się udało, opowiemy w następnym odcinku.

 

 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 12 odwiedzający (21 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja